Rozdział 2
Kolorowe lampiony rozświetlają całe miasto, świecą jaśniej niż gwiazdy na czarnym niebie. Skoczna muzyka sprawia, że wszyscy tańczą i podrygują w miejscu niemal bez przerwy. Ulice są pełne ludzi, dzieci biegają dookoła klepiąc zamknięte pąki kwiatowe i rozsypując dookoła kolorowy pyłek. Śmiech i zabawa, tym wypełnione dzisiaj jest Encanto. Wielka celebracja magii, rodziny i miłości. Dzisiaj nie ma smutku i roztargnienia, nie ma złych wspomnień. Dzisiaj wszyscy się weselą i bawią.
Wiktoria oddała konia do jednej ze stajni na obrzeżach. Dobroć ludzi ogromnie ją zaskoczyła. W swojej przeszłości spotkała niewiele osób, które były jej przychylne. Tutaj każdy ją wita, życzy miłej zabawy, częstuje i zaprasza do tańca. Odmawiała delikatnie z uśmiechem i starała się przedostać przez zatłoczone ulice. Na chwilę przystanęła przy jednej ze ścian i rozejrzała się. Jedne z dzieci próbowały odpalić zabrane ze straganu fajerwerki, jednak któryś z dorosłych ich zauważył i zaczął je gonić. Starsze małżeństwo stało przy oknie swego domu i wspominało z uśmiechem coś, spoglądając na świecę. Po chwili dostrzegła w głębi miasta dużą fontannę kolorowych pyłków, wesołe krzyki dziewczyn. Jakiś chłopak z lekko lokowanymi włosami przemknął szybko obok niej, a tuż za nim pojawiło się kilka dziewcząt, których sukienki były przyozdobione wieloma barwami. Nie były chyba zbyt zadowolone. Dookoła działo się strasznie dużo rzeczy. Wiktorii ciężko było się skupić. Co chwilę musiała budzić się jakby z radosnego letargu.
"Pamiętaj po co tu jesteś" powtarzała sobie.
Po kilku minutach ponownie przystanęła, opierając się o ścianę. Wzięła kilka oddechów i wyprostowała się. Kątem oka dostrzegła malowidło i z zaciekawieniem zaczęła się jej przyglądać. Był to obraz przedstawiające całą rodzinę Madrigal. Tego właśnie szukała, informacji na temat zasłyszanych plotek. Uważnie lustrowała każdą z postaci, przejeżdżając dłonią po nich. Cofnęła się nieco i zaczepiła najbliższą osobę.
- Przepraszam, co to za rodzina? - zapytała z zaciekawieniem, znając oczywiście odpowiedź, jednak potrzebowała informacji.
- To? - wskazał mężczyzna z uśmiechem. - To Madrigal! Nasza wspaniała rodzina! - uniósł w geście toastu wino, trzymane w ręku. - To dzięki nim mamy to wszystko!
- Jak to?
- To za ich sprawą powstało Encanto. Każde z nich posiada niezwykłe zdolności. Jak na przykład Pepa – wskazał kobietę w żółtej sukni. - która włada pogodą, znaczy jak jest w dobrym nastroju – zaśmiał się. - Julieta potrafi leczyć jedzeniem. Wiele razy uratowała mnie przed złamaniami. A ten to Bruno – wskazał mężczyznę na środku. - Potrafi przewidywać przyszłość, ale niekoniecznie byłaby Pani z tego zadowolona – zażartował.
- Dlaczego? - zdziwiło ją to.
- Jego wróżby nie zawsze są wesołe. Zazwyczaj to wizje tych niezbyt wesołych rzeczy – wyszeptał dla podkreślenia tajemniczości.
- Rozumiem. I każde z nich ma jakiś specjalną moc?
- Tak, wszyscy są obdarzeni darami. Z resztą może Pani sama ich poznać. Ta cała fiesta to na ich cześć! Rocznica odzyskania magii! Madrigal są na głównym placu. Zapraszamy! - rzucił na pożegnanie, porwany przez podążający w tamtym kierunku tłum.
Wiktoria była nieco zdezorientowana. Skoro to była rocznica odzyskania magii, to co się zdarzyło rok temu. Miała wrażenie, że tamte zdarzenie było ważne nie tylko dla nich, ale też dla niej. Przypomniała sobie swoje sny, ogień i wodę, podwójną górę. Zerknęła na kierunek, z którego przybyła. Wszystko się póki co zgadzało. Jednak póki co nie spotkała mężczyzny, którego widziała przez ostatnie miesiące w swych snach. Może jest gdzieś tutaj. Musiała go znaleźć. Podążyła za tłumem.
Impreza na placu trwała w najlepsze. Kolorowe wirujące pary tańczyły na placu, wśród nich oczywiście Felix i Pepa. Julieta pilnowała, by nikomu nie zabrakło jedzenia, doglądając stołów i polowych kuchni, gdzie często urzędował Agustin, co chwilę podjadając placki żony, by leczyć poparzenia. Antonio zabawiał ludzi pokazując różne sztuczki swych zwierząt i pozwalał dzieciom bawić się z jego jaguarem. Niesforny Camilo podrywał koleżanki, obsypując je kolorowym pyłem z kwiatów Izabeli. Abuela większość czasu spędzała przy stole, rozmawiając z innymi kobietami, uśmiechała się od ucha do ucha. Co chwilę podchodziła do nich Mirabel i ze swoim naturalnym entuzjazmem opowiadała o czymś, sprawiając Abueli radość. Luisa zabawiała dzieci, dźwigając je na swych ramionach, żonglowała beczkami i osłami, od czasu do czasu przyłączała się do tańczących. Isabela również pokazywała swoje talenty taneczne, wypuszczając z ziemi co chwilę sukulenty. Wszyscy wyli z zachwytu i podziwu.
Wiktoria z trudem przeciskała się przez tłum. Znad głowy innych widziała kościół i magiczne cuda Isabeli. Chciała podejść bliżej, ale nie było to zbyt łatwe. Biegające dzieci ze sztucznymi ogniami sprawiały, że musiała cofać się i wykonywać sprawne uniki. Minęła tęgiego mężczyznę, obwieszonego kwiecistym wieńcem i z dwoma kieliszkami wina, zapewne nie jedynymi jakie spożywał. Obrócił się gwałtownie i trącił ją ramieniem. Wiktoria zachwiała się i niewiele brakowało, by wylądowała na bruku, jednak ktoś ją w porę chwycił.
- Wow, powoli – rzucił przyjaźnie mężczyzna. - W porządku?
- Tak, tak. Dziękuję za pomoc. Straszne tłumy – rzuciła z uśmiechem podnosząc się i zaczesując włosy za ucho.
Uniosła wzrok na jej wybawiciela i zauważyła, że jest to mężczyzna z malowidła. Ubrany nieco inaczej, zamiast poncho miał na sobie zieloną koszulę z trójkątami na mankietach i kołnierzu, czarne lokowane włosy były nieco niechlujnie związanymi z tyłu.
- Racja, to jakieś szaleństwo, ale tacy są ludzie tutaj – zaśmiał się.
- Eee... - zamyśliła się.
- Coś się stało?
- Nie nic, przepraszam – odwróciła wzrok zawstydzona. - Po prostu... wygląda Pan jak ten gość na malowidle – wskazała symbolicznie ręką.
- A tak – odwrócił się na chwilę w danym kierunku. - Jestem Bruno, ale nie jestem taki zły, jak niektórzy pewnie Pani mówili. Znaczy kiedyś byłem, a raczej za takiego mnie mieli, ale teraz już mnie lubią bardziej... chyba – próbował się tłumaczyć, ale nie szło mu to sprawnie.
- Bruno Madrigal? - zastanowiła się, a po chwili powiedziała głośniej i pewniej - W sumie to dopiero tu przybyłam i jestem trochę przytłoczona tym tłumem.
- A to w takim razie witamy w Encanto! Myślę, że spodoba się Pani to miejsce...
- Tio Bruno! - ktoś krzyknął z placu. - Choć pomożesz nam z tymi ozdobami!
- Już idę! - odpowiedział. - E, muszę iść – rzucił, wskazując zabawnie palcami w danym kierunku.
- Oczywiście, nie zatrzymuję – uśmiechnęła się.
- Miłej zabawy życzę! - rzucił na odchodne i zwinnie przecisnął się przez ludzi.
Wiktoria zamurowało przez chwilę. Nie spodziewała się takiego przywitania. Tak nagle wpaść na człowieka, którego szukała. Przeszła kawałek, by w całości zobaczyć plac i znajdujących się na nim ludzi. Bez trudu dostrzegła całą rodzinę Madrigal. Czuła się dziwnie, jakby była szpiegiem, złodziejem, którego ktoś mógł dostrzec. Jej serce zabiło szybciej, zrobiło się jej gorąco. Szybko uskoczyła gdzieś na bok. Schowała się za rogiem najbliższego budynku. Wzięła kilka wdechów i spojrzała na plac.
„A więc to oni. Madrigal” pomyślała.
Wyobrażała sobie ich inaczej. Nawet malowidło na ścianie nie specjalnie wybiło ją z jej pierwotnych wyobrażeń rodziny. Plotki mówiły o pysznych, dumnych osobach, wywyższających się ze względu na swe zdolności. Mieli być aroganccy i bezczelni, niczym wielcy możni panowie. Tymczasem sprawiali wrażenie miłych, ciepłych ludzi. Uśmiechali się, żartowali, pomagali ludziom dookoła. Trochę ją to zdziwiło i zbiło z tropu. Przez całą podróż w głowie układała sobie plan, jak się do nich zbliżyć, jak przekonać, a nawet zmusić do udzielenia odpowiedzi. Była gotowa na walkę, na kłopoty, na przeciwności, na ich negatywne nastawienie. A tutaj wynika, że planowa strategia się nie sprawdzi.
„Czy to mogłoby być takie proste?” nie wierzyła.
Jej wzrok skierował się w stronę mężczyzny, którego spotkała, Bruno. Wydawał się sympatycznym człowiekiem. Z dużą niezgrabnością próbował przesunąć skrzynię, wypełnioną piniatami. Po chwilę pomogła mu dziewczyna w zielonych okularach. Zaśmiała się, chwyciła go za rękę i wyciągnęła na środek placu. Skoro ten człowiek faktycznie potrafił przewidywać przyszłość, to był odpowiedni do zadania mu dręczących ją pytań. Rozejrzała się dookoła. Tłum się nie zmniejszał, wręcz przeciwnie. Wszyscy chcieli być w centralnej części uroczystości. Wiktoria źle czuła się przytłoczona, wolała pozostać na uboczu i poczekać na odpowiedni moment. Jednak zmęczenie i głód dawały o sobie znać. Starała się przecisnąć przy ścianach do miejsca, gdzie są poczęstunki i coś zjeść. Musiała wiele sobie przemyśleć, ułożyć plan od nowa. Mimo, iż odkryła, że Madrigal nie są wywyższającymi się arystokratami, jej nieufność wobec ludzi, nieśmiałość i izolacja sprawiały, że wcale to nie poprawiało sytuacji. Doszła do wniosku, że chyba łatwiej byłoby z nimi walczyć.
Myśli przerwały jej niesamowite zapachy. Znała je doskonale, ale tutaj zdawały się być jeszcze wspanialsze. Przy jednym ze stoisk znajdowały się przepyszne pączki buñuelos. Zazwyczaj serwowano je na śniadania, jednak tutaj były idealne do szybkiego pochwycenia między jednym tańcem a drugim. Tuż obok kobieta obracała białe placki, które z jednej strony lekko się przypiekły. Poprosiła o jednego, odmawiając dodatków. Starsza pani podała jej arepas owinięty w papier. Ciepły, pachnący placek kukurydziany sprawiał, że Wiktoria zapomniała na chwilę o swojej misji. Był pyszny, dawno takiego już nie jadła. Będąc w podróży robiła sobie arepas często, był dobry w drodze i mogła zawsze zjeść go w trasie. Jednak taki domowy, prosto z płyty, idealnie wypieczony był o wiele lepszy. Na kolejnych straganach widziała pysznie pachnące zupy, ciecierzycę, pieczone kukurydze, grzane wino, tamales, różnego rodzaju mięsa. Po ilości jedzenia tu i na stołach doszła do wniosku, że impreza szybko się nie skończy. Wzięła kolejny kęs placka. Po raz kolejny powtórzyła sobie, jaki jest pyszny. Przystanęła na chwilę przy ścianie po drugiej stronie placu i ponownie zaczęła obserwować centrum. Uważnie lustrowała całą rodzinę, analizowała ich zdolności i to, jak się nimi posługują. Używanie siły jak Luisa czy rozmowa ze zwierzętami, jak to robi Antonio, było tym prostszym do wykonania. Kontrola roślin czy pogody to już wyższa sztuka. Analizowała, uczyła się, szykowała nową strategię. Nie mogła jednak przestać myśleć o darze przewidywania przyszłości, jaką ma Bruno.
"Gdybym tylko mogła zbliżyć się do niego ponownie" pomyślała. „Wystarczyłoby jedno dotknięcie”
Pierwsze rozdziały będą nieco krótkie, są jakoby wprowadzeniem do dalszej, mam nadzieję bardziej interesującej części opowiadania. Nie będę ukrywać, że cała historia będzie się skupiać na dwóch osobach, Wiktorii i Bruno Bruno jest moim ulubionym bohaterem, tak samo jak Mirabel. Pozostałe postacie pojawiać się będą w miarę systematycznie, gdzieś powiązane z historią, ale nie jest to łatwe, gdyż jest ich aż 11 i każda z nich jest inna, zarówno z charakteru, jak i zachowania Mam nadzieję, że mi się uda.
Pozdrawiam