Rozdział 1
Wiktoria biegła przed siebie. Otaczał ją mrok, bardziej złowrogi i ciemny, niż zazwyczaj. Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, w jakim kierunku podążała. Jedyne, co było pewne dla niej, to zbliżający się do niej ogień.
Obejrzała się na chwilę. Spostrzegła, że nie jest to zwyczajny żywioł. Podobnie, jak ciemność wokoło, płomienie zdawały się być złowieszcze. Niczym piekielne zjawy, chcące zniszczyć wszystko co żywe i piękne, wypuszczone na świat przez demony spod ziemi.
Biegła dalej, coraz dalej i dalej. Mrok nie miał końca i zdawałoby się, początku. Ogień zbliżał się do niej coraz szybciej, otaczając ją. Ledwo łapała oddech, nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa. Nagle przed nią wyrósł słup czerwonych języków. Niczym dzika bestia rzucił się w jej stronę. Odskoczyła, z ledwością unikając zdawałoby się płomiennych szponów. Próbowała uciec, jednak piekielne zmory były coraz bliżej. W pewnym momencie nie miała gdzie uskoczyć. Zatrzymała się i z przerażeniem rozejrzała dookoła. Ogień był wszędzie. Syczał i warczał przeraźliwie. Nie było odwrotu, nie było możliwości ucieczki. Nie wiedziała, co ma teraz zrobić.
Płomienie nagle skoczyły ku niej. Wiktoria skuliła się, chowając głowę pod rękoma. Gdy myślała, że to koniec nastąpił nagły jasny błysk. Złote światło pojawiło się znikąd. Oślepiająca fala momentalnie zgasiła wszystko dookoła. Chwilę zajęło jej zorientowanie się, że to nie koniec. Gdy otworzyła oczy uświadomiła sobie, że klęczy w wodzie. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Delikatny prąd wody obmywał jej nogi. Mimo iż był chłodny, zdawał się bezpieczny. Ostrożnie podniosła się. Gdzie nie sięgnąć wzrokiem, wszędzie była woda. W myślach zadała sobie pytanie "Co się dzieje?". Jakby w odpowiedzi pojawił się przed nią złoty motyl, który przy każdym ruchu skrzydeł pozostawiał za sobą delikatny pył, niczym wróżka. Wiktoria uśmiechnęła się. Motyl okrążył ją kilka razy i odleciał. Podążyła za nim, jednak nie mogła go dogonić. W oddali przed nim ujrzała niewyraźny zarys dwóch gór. Jej umysł ogarnęła ciemność, w tym momencie obudziła się...
Rok później...
Budynki w Encanto zostały przyozdobione kolorowymi girlandami i kwiatami, w oknach były umieszczone wianki z białymi świecami, plac był pełen ludzi, szykujących się do zbliżającej się rocznicy. Fajerwerki, słodycze, instrumenty i ganiające dookoła roześmiane dzieci ze sztucznymi ogniami. Gdzieś w oddali słychać było nadjeżdżające wozy z jedzeniem, grupa mężczyzn ustawiała długie stoły i ławy w samym centrum miasteczka. Każdy chciał pomóc. Nie zabrakło oczywiście wsparcia rodziny Madrigal. Isabela swoimi nietypowymi kwiatami o kolorowych pyłkach przyozdabiała każdy najbliższy kąt i alejkę, rozsypując entuzjastycznie proszek na kostkę. Mirabel i Julieta szykowały stoły, nakrywając je białymi obrusami z haftowanymi kwiatami i zwierzętami, własnoręcznie wykonane przez Mirabel. Pepa, próbując zachować spokój, układała zastawy wraz z Dolores. Nie było to łatwe, gdyż kobieta co chwilę zastanawiała się, czy czegoś przypadkiem nie zapomniała i czy wszystko jest równo ułożone. Wówczas nad jej głową pojawiały się ciemne obłoki, gotowe wszystko zmoczyć. Na szczęście Felix wiedział, jak ją uspokoić i co chwilę wspierał małżonkę, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Gdy mężczyźni nie byli w stanie przestawić długiej ławy centralnej, do pomocy wkraczała Luisa, która jedną ręką popchnęła blat w wyznaczonym kierunku. Następnie wracała do pomagania dzieciom w zawieszaniu piniat oraz ozdabianiu domów kolorowymi łańcuchami. Nawet Camilo był chętny wspomóc tłum, jednak najbardziej zależało mu na tym, by przy okazji popisać się przed dziewczętami, które co chwilę uśmiechały się do niego. Przez jego nieuwagę baner, który trzymał, zerwał się i runął na ziemię razem z nim. Wszystkiego doglądała i pilnowała Abuela, nieco poddenerwowana, czy wszystko wyjdzie jak należy.
- Wszystko się uda, Madre – pocieszył ją Bruno.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się. - Miałeś wizję dzisiejszego dnia?
- Nie – odparł. - Ale czemu miałoby się nie udać? Niepotrzebnie się martwisz, jak zwykle.
- Wiem, jednak to wyjątkowy dzień – westchnęła. - Minął już rok od tego... wypadku z magią.
Minął już rok... Zdawało się, że jeszcze niedawno rodzina Madrigal była idealną i zdyscyplinowaną rodziną, która w głębi serca cierpiała z powodu dumy Abueli, jej pragnieniu posiadania idealnych dzieci i wnucząt. Gdyby nie pozbawiona daru Mirabel, która uświadomiła wszystkich, jak bardzo się myliła, Abuela nadal byłaby surową matroną domu. Zniszczenie Casity i późniejsze jej odbudowanie oraz odzyskanie magii dzięki dziewczynie zmieniło nie tylko ją, ale wszystkich dookoła, nawet mieszkańców. Odkryli sami w sobie, że magia, dary i specjalne zdolności nie określają ich samych. Są oni ważni bez względu na to, czy mają moce czy nie. Ta świadomość jeszcze bardziej zbliżyła wszystkich do siebie i otworzyła ich na nowe doświadczenia. A dzisiaj minął już rok, pełen zmian i nowych doświadczeń. Wszyscy postanowili uczcić to wielką fiestą, w której z resztą po raz pierwszy wezmą udział również osoby z zewnątrz, te które przybyły przez rozłupaną górę.
Otwarcie się na świat stanowiło spore wyzwanie dla mieszkańców Encanto. Pierwsze osoby zaczęły się pojawiać kilka tygodni po „otwarciu” się góry. Stwarzali wrażenie zagubionych, jakby dotarli tu przez przypadek. Madrigal obawiali się pierwotnie, czy nie powtórzy się tragedia sprzed wielu lat, gdy Alma, Pedro i ich sąsiedzi musieli uciekać z rodzinnego miasta. Strach przed kolejną tragedią był duży, jednak postanowiono nie kierować się obawami. Dano szanse światowi i żadne z nich nie żałowało tego. Opowieści o wspaniałym świecie pełnym magii i pokoju powoli zalewały okolicę. Coraz więcej ludzi pragnęło zamieszkać tu i żyć jak w bajce. Miasteczko się rozrastało, przybywało nowych nowinek, wieści z innych krain i ze świata. Rozbudzało to wyobraźnię większości młodych, którzy chcieli zwiedzić wspaniałe miejsca, o których opowiadali przybysze. W śród nich była Mirabel i Isabela, które stały się rządne przygód. Nie wiedziały, czy będą wiązać swoją przyszłość z pozostaniem w Encanto, ale z pewnością nie chciały spędzić tu całego życia. Pragnęły sprawdzić co jest za górami, za rzekami, poznać nowe miejsca, smaki, zapachy. Rodzice obawiali się, czy to dobry pomysł. Nikt z Madrigal nie był poza doliną. Sami też nie wiedzieli zbyt wiele o tym, co się tam działo. Jednak powstrzymywanie ich przed dążeniem do realizacji marzeń byłoby zbyt brutalne, byłoby tym, co Abuela zrobiłaby wcześniej. Tymczasem, ona sama zachęcała je do poznania świata. Nie chciała, by kolejne pokolenia czuły się przykute do domu. Wierzyła, że świat może być lepszy, dzięki odrobinie magii, jaką mogą wprowadzić. Cieszyła się też, że niektórzy postanowili pozostać w Encanto i przedłużyć tradycję i rodzinę, jak Dolores i Mariano.
- Madre?
Alma ocknęła się z zamyślenia. Spojrzała na syna.
- Już, już dobrze, Brunito – powiedziała z ulgą. W jej oczach pojawiły się łzy.
Bruno uśmiechnął się do niej i objął ją delikatnie. Twarz Abueli rozświetliła się. Pogładziła go po policzku. Nagle jej uwagę przykuł Camilo, który po raz kolejny wygłupiał się, popisując przy dziewczynach.
- Camilo! - krzyknęła. - Przestań zachowywać się jak dzieciak i pomóż nam tutaj! - skierowała się w jego kierunku, gestykulując w stronę zapracowanego tłumu.
- Już idę, Abuela – rzucił chłopak, - Moje panie, za chwilę wracam – pokłonił się czarująco w stronę dziewcząt, które zachichotały do niego.
Bruno pokręcił głową i zabrał się do pomocy Agustinowi, który niezbyt radził sobie przy wozach z jedzeniem. Od powrotu do rodziny, Bruno, Felix i Agustin stali się niczym trzej muszkieterowie, często spędzając ze sobą czas i pomagając sobie nawzajem. Nie korzystając ze swojego daru na co dzień, jak to robiła pozostała część rodziny, starał się pomagać w inny sposób. Agustin po raz kolejny przeciążył swoje plecy i nie mógł się wyprostować. Jednak, gdy Bruno podszedł go podnieść, ten pomachał ręką udając, że nic mu nie jest. Chwycił kolejny kosz i o mały włos się z nim nie przewrócił, gdyby nie będąca tuż obok Luisa. Złapała ojca jedną ręką i uniosła do góry, razem z towarem. Bruno przejął kosz, a córka zaniosła swojego tatę do Juliety, by mu pomogła. Gdy na plac zajechała orkiestra i zaczęła próbę, Felix od razu chwycił Pepę do tańca. Ta nie była zbyt zadowolona, miała jeszcze trochę do roboty i zaczęła strzelać piorunami. Jednak chwila pląsów uspokoiła ją i od razu pogoda nad jej głową się poprawiła. Muzyka rozbrzmiewała, ludzie zaczęli dołączać do wesołej pary, mimo iż przygotowania jeszcze trwały. Dobry nastój udzielił się wszystkim. Abuela spojrzała na nich ze zdziwieniem i obawą. Była gotowa coś powiedzieć, upomnieć ludzi. Jednak radość, jaka biła od mieszkańców i jej rodziny sprawiła, że jedynie pokręciła głową i uśmiechnęła.
Słońce powoli zachodziło nad górami, rzucając długie cienie na zieloną dolinę. Woda w rzecze błyszczała na pomarańczowo, załamując się na skałach. Spadająca woda szumiała delikatnie i relaksująco. W oddali słuchać było muzykę. Głośne parsknięcie zagłuszyło ją na chwilę. Końskie kopyta zatrzymały się tuż nad brzegiem rzeki.
- To tutaj – powiedziała, spoglądając na rozdwojoną górę, a następnie na rzekę – To ta woda.
Zacisnęła dłonie mocniej na wodzach. Spod jej szarego kaptura widać było delikatne kosmyki kasztanowych włosów i skryte w półcieniu oczy. Była bardzo zmęczona, jechała od wielu tygodni. Nie była pewna, co ją spotka po drugiej stronie. Bała się, jak inni zareagują na nią i na to, co widziała przez ten czas. Tuż na końcu swojej podróży była gotowa zawrócić i odjechać stąd. Chwilę po tej myśli pojawił się przed nią żółty motyl. Jej oczy zabłysły. Motyl zatrzepotał skrzydłami, następnie z lasu wyleciało całe stado owadów, które skierowały się do rozdwojonej góry. Nie mogła teraz zawrócić – tak brzmiał ten znak. Podwinęła rękaw koronkowej koszuli i spojrzała na przedramię. Gołym okiem nic nie było widać, jednak Wiktoria wiedziała, co się stanie, gdy wkroczy do Encanto. Spojrzała przed siebie.
"Muszę wiedzieć, po co tu jestem." pomyślała z obawą. "Za wszelką cenę."