Rozdział 5
Bruno siedział z głową podpartą ręką i z lekko skwaszoną miną przyglądał się rozweselonemu tłumowi na placu. Ludzie tańczyli, śmiali się, dobrze bawili. Wydawał się nieobecny.
- Czy to miejsce jest wolne? - usłyszał jakby przez przypadek.
- Tak, tak. Proszę, zapraszam... – odparł beznamiętnie, lekko obracając głowę w stronę dobiegającego pytania.
Ściągnął brwi. Zauważył, że stoi przy nim jakaś kobieta. Bez zmiany pozycji próbował podnieść wzrok, jednak było to niewykonalne. Gwałtownie się wyprostował i uniósł głowę. Wiktoria stała z delikatnym uśmiechem na twarzy, czekając na jego reakcję. Bruno wydawał się jakby zamrożony. Z pół otwartymi ustami przyglądał się kobiecie. Uniósł rękę i wziął głęboki wdech, chcą coś powiedzieć, jednak nagle wypuścił nabrane powietrze i niemal jak nieumarły, sztywno obrócił się na ławie, siadając przodem do stołu. Wiktoria była lekko zdezorientowana.
- Twoje siostrzenice poprosiły mnie, bym tu przyszła – oznajmiła.
- Domyślam się – odparł, nadal będąc skamieniałym.
- Przeprasza. Jeśli nie masz ochoty na towarzystwo, to sobie pójdę.
- Nie, nie! - powstrzymał ją nagle. - W porządku, wszystko gra. Po prostu nieco się zdziwiłem, że tu jesteś. Znaczy... wiedziałem, że dziewczyny postanowił Cię odnaleźć, ale szczerze to wątpiłem w to, że im się uda. Znaczy... miałem nadzieję, że im się nie uda – zaczął wyjaśniać. - Ale nie chodzi tu o Ciebie, tylko o mnie. Nie nadaję się na towarzystwo jakoś specjalnie – zaśmiał się.
Wiktorię nieco bawiło to, jak niezręcznie próbował się wytłumaczyć z zaistniałej sytuacji. Gestykulował i uśmiechał się, co chwilę spoglądał na nią i ponownie uciekał gdzieś wzrokiem. Był uroczy. Kobieta dyskretnie obejrzała się za siebie, gdzie nieudolnie ukrywały się Mirabel i Isabela. Dziewczyny pokazały jej kciuki w górę, zachęcając ją. Wiktoria nieco skrzywiła się i przewróciła oczami. Ponownie zerknęła na Bruno.
- Nie przedstawiłam się – przerwała jego pokrętny monolog.
Mężczyzna opuścił dłonie na stół i zerknął na nią niczym mały szczeniak. Usiadła obok niego na ławie i przyjaźnie spojrzała mu w oczy.
- Wiktoria – wyciągnęła rękę w jego stronę. - Miło mi.
Bruno uśmiechnął się i zrobił to samo.
"Idealnie" pomyślała.
Jednak nie udało im się chwycić za dłonie, gdyż nagle spod stołu wyskoczył do nich szczur i stanął między nimi. Wiktoria gwałtownie cofnęła dłoń, chroniąc przed ugryzieniem. Zwierzak wyraźnie nie był zadowolony z jej obecności. Prychał i syczał na nią. Bruno też zaskoczyło zachowanie szczura.
- Ej mały, co się stało? - powiedział do pupila, chwytając go w dłonie. - Wybacz, ale zazwyczaj moje szczury są milutkie. Nigdy się tak nie zachowywały.
- Twoje szczury? - skrzywiła się nieco.
- Tak. Jakoś tak łatwo mi nawiązać z nimi kontakt – wyjaśnił. - Wiesz, szczury nie mówią Ci, jaki jesteś zły i w ogóle.
Zerkając na Wiktorię zauważył, że rozmowa o szczurach nie jest chyba tym, co powinien robić.
- Antonio! - zawołał siostrzeńca. - Mógłbyś proszę opanować go? Jest jakiś taki... niemiły.
- Przepraszam, Tio Bruno – rzucił chłopiec, podbiegając w towarzystwie zwierzaków. - Nie wiem, co mu się stało. Tak nagle uciekł ode mnie. Choć malutki – próbował chwycić szczura, jednak ten warknął i zaczął coś popiskiwać do niego.
Oboje patrzyli na wymianę zdań Antonio i szczura. Po chwili spojrzeli po sobie.
- Mówi, że nie chce iść. Że powinien tu zostać i chronić Cię przed nią – wskazał na zaskoczoną Wiktorię. - O cześć! Wyjaśnił, że czuje, że ma ona złe zamiary.
"Ty chyba żartujesz" pomyślała Wiktoria. "Szczur wiedział, co ona planuje? To chyba niemożliwe"
- Okej... - powiedział powoli Bruno. - Ale wiesz, że jestem dużym chłopcem i nie potrzebuję ochrony w postaci... szczura.
- Powiedział, że jak na dużego chłopca to masz bardzo dziwne hobby, by po nocach... - zaczął Antonio po kilku piskach zwierzaka.
- Dobra, dobra, już! - Bruno szybko chwycił go i zakrył mu usta. - Niech zostanie.
- Ok – rzucił Antonio. - Pa.
Chłopiec odwrócił się i razem ze swoimi zwierzakami podążył na brzeg placu.
- Hehehe, dzieci – zaśmiał się mężczyzna. - Ta ich wyobraźnia.
- Ta... - uśmiechnęła się Wiktoria. - Wyobraźnia...
Bruno poczuł, że się rumieni. Było mu niezręcznie, więc odwrócił się od niej. Szczur na jego lewym ramieniu syknął coś. Mężczyzna pogłaskał go w zamyśleniu. Chwilę siedzieli w ciszy. Przyglądali się przechodzącym po placu tłumie. Im dłużej to robili, tym niezręczniej było im siedzieć obok siebie, jednak żadne z nich nie oddaliło się. Wiktoria potarła dłonie o siebie. Bruno kątem oka zerknął na jej gest. Zauważył na kostkach zadrapania i zagojone rany. Widać było, że wiele przeszła.
- Może chciałabyś coś zjeść? - zapytał po chwili namysłu.
Wiktoria spojrzała na niego nieco zdziwiona.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęła się. - Posmakowałam już tutejszych potraw.
- Ale nie tego, co robi moja siostra – wyjaśnił. - Posiada dar uleczania za pomocą jedzenia. Z pewnością mogłaby Ci pomóc na to – wskazał jej dłonie.
- To? To stare rany. Nie przeszkadzają mi.
- Ale gdyby mogło ich nie być? Rozumiem, że są zapewne wspomnieniem czegoś, przez co przeszłaś. Ale czy nie warto się ich pozbyć i nie myśleć więcej o przeszłości?
- To... bardzo mądrze powiedziane. A Ty o swojej przeszłości nie myślisz? - rzuciła jakby bez kontroli.
- Ja? - Bruno mocno zaskoczyło to pytanie.
- Przepraszam, nie miałam zamiaru Cię urazić - Wiktoria się wzdrygnęła. - Po prostu... dziewczyny wspomniały o tym, że nie zawsze było w Twoim życiu kolorowo. Życie z ponurą przeszłością nie jest łatwe. Coś o tym wiem – uciekła wzrokiem na bok.
Bruno dostrzegł na jej twarzy smutek. Wyraźnie czymś się martwiła. Zdał sobie sprawę, że są podobni do siebie i, choć bycie terapeutą nie jest jego zdolnością, chciał jej pomóc. Wstał i wyciągnął do niej rękę. Wiktoria zerknęła na niego, uśmiechnęła się nieznacznie i wyprostowała. Niestety nie zdołała chwycić jego dłoni. Szczur od razu zbiegł z ramienia, nie pozwalając kobiecie go chwycić. Oboje zerknęli na zwierzaka, później na siebie i zaśmiali się rozbawieni. Wiktoria wstała sama i podążyła za nim, pilnując by nie być zbyt blisko i uchronić się przed obrońcą.
Julieta stała przy jednym z palenisk. W rękach obrabiała ciasto z mąki kukurydzianej. Niewielką kulkę obróciła trzy razy w dłoniach, spłaszczyła i położyła na gorącej płycie. Po chwili obróciła placek na drugą stronę. Nie wyglądał inaczej, niż każdy inny arepas. Podała go dzieciom, które z uśmiechem od razu zaczęły się wgryzać w placek i pobiegły gdzieś w dal. Kobieta podniosła wzrok i spojrzała na swego brata.
- Bruno – uśmiechnęła się. - Jak się bawisz?
- Dobrze. Czy masz jeszcze swoje aperas?
- Zrobiłeś sobie coś? - zażartowała.
- Nie. Nie dla mnie. Dla mojej znajomej – skinął na podchodzącą Wiktorię.
- Znajomej? - Julieta musiała powtórzyć, by wierzyć w to, co usłyszała. - Poznałeś kogoś?
- Daj spokój, to tylko znajoma. Nie spłosz jej – ściszył nieco głos.
- Dobrze już dobrze – mrugnęła do niego i spojrzała na Wiktorię. - Witaj.
- Dobry wieczór – odpowiedziała jej.
- Widzę, że mój brat w końcu zdołał się do którejś odezwać – powiedziała uprzejmie, nie mogła się powstrzymać.
- Julieta! Czy ja przed chwilą o coś nie prosiłem? - Bruno poczuł się niezręcznie.
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się. - Jestem Wiktoria.
- Miło mi. Julieta. Prosiłeś mnie o aperas – skierowała się do brata.
- Tak, dla niej.
- Proszę bardzo. Na pewno poczujesz się po tym lepiej – Julieta podała jej placek kukurydziany.
Wiktoria spojrzała na niego nieco podejrzliwie. Leczenie jedzeniem to dość dziwna zdolność, ale jakby nie patrzeć, gdyby miała taką moc to byłoby coś. Uniosła brwi z niedowierzaniem i wzięła kęs. Gdy przełknęła poczuła dziwne ciepło, zrobiło się jej przyjemnie. W miejscach ran skóra regenerowała się błyskawicznie. Obejrzała swoje dłonie. Wszystkie zadrapania zniknęły. Nie mogła w to uwierzyć.
- To niesamowite! - powiedziała po drugim kęsie. - I jest w stanie uleczyć wszystkie rany? - przejechała dłonią po swoim ciele.
Zatrzymała się nagle i spojrzała to na Bruno, to na Julietę. Ich pytający wzrok sprawił, że poczuła się głupio. Zabrała dłoń z koszuli i chwyciła nią trzymany w drugiej ręce placek.
- Owszem, uleczy każde rany, zadrapania i złamania – Julieta przerwała ciszę, odpowiadając z uśmiechem. - Proszę, weź drugi. Poza leczeniem jest też pyszny.
- Dziękuję – rzuciła Wiktoria.
Bruno też poczęstował się aperas. Oboje odeszli kawałek od gorącej płyty. Niemal jednocześnie spojrzeli na tłum, na tańczących ludzi, na cały ten harmider. Żadne z nich nie czuło potrzeby i chęci, by dołączyć do nich.
- To... może spacer? - rzucił nieśmiało Bruno.
- Tak... spacer będzie dobry – Wiktoria uśmiechnęła się czarująco.
Na obrzeżach miasta muzyka i kolorowe światła nie zniknęły, ale było spokojniej. Bruno pokazywał jej w oddali góry, opowiadając o różnych rzeczach, które miały miejsce w Encanto przez ostatnie miesiące. Wiktoria również mówiła o swoich podróżach i co widziała w trakcie. Jednak w przeciwieństwie do niego, musiała uważać i ukrywać wiele faktów. Nie mogła się ujawnić. Mimo wszystko nie było to takie proste, jak sobie wyobrażała. Bruno był uprzejmym, czarującym człowiekiem, a jego niezręczność i zakłopotanie tylko dodawała mu uroku. Dobrze się jej rozmawiało z nim i odnosiła wrażenie, że on też raduje się z jej obecności. Bruno nigdy nie miał nikogo, z kim mógł porozmawiać o wszystkim. Nie krępowała go, mógł zachowywać się po swojemu. Czuł, że to może być osoba, z którą zdoła nawiązać kontakt. Jednak Wiktoria wahała się. Nie mogła pozwolić sobie na pomyłkę, na zawrócenie sobie w głowie. Miała swój cel i musiała go zrealizować. Ale czy Bruno się zgodzi? Czy będzie chciał jej pomóc? Czy zajrzy dla niej w przyszłość?
- Posłuchaj, chciałam Cię o coś poprosić – przerwała mu kolejną opowieść.
- Tak?
- Chodzi mi... chodzi mi o Twój dar... - oznajmiła najdelikatniej, jak tylko mogła.
Bruno zatrzymał się. Jego twarz z rozbawionej i szczęśliwej zmieniła się w pochmurną i poważną. Wiktoria wiedziała, że dalsza część rozmowy nie będzie zbyt miła, dla żadnego z nich. Spojrzała na niego ze strachem. Wzięła głęboki wdech.
- Przybywał do Encanto nie bez powodu. Nie chodziło mi o krainę pokoju i magii – zaczęła ostrożnie wyjaśniać. - Od pewnego czasu mam... wiele pytań i wiele wątpliwości co do tego, po co tu jestem i po co mam... - spojrzała na niego, jego wyraz twarzy nie zmienił się na chwilę, więc kontynuowała dalej. - W pewnym momencie podróży usłyszałam o człowieku, który potrafi zobaczyć przyszłość. Ujrzałam w tym swoją szansę, na dowiedzenie się wszystkiego, czego chcę. Musiałam tu przybyć i musiałam Cię odnaleźć. Nie sądziłam jednak, że stanie się to w takich okolicznościach...
Wiktoria opowiadała spokojnie, niemal nie spoglądając na niego. Obawiała się jego reakcji, wiedziała jak może się zachować. Znając opowieści o jego przeszłości zdawała sobie sprawę, że prosi o niemożliwe, ale musiała spróbować. Bruno stał niewzruszony, czekając na koniec jej wyjaśnień. Szczur na jej ramieniu kręcił nosem z zainteresowaniem, jakby rozumiał o czym mówi. Gdy Wiktoria skończyła, mężczyzna zerknął na zwierzaka.
- To dlatego próbowałeś mnie chronić – stwierdził, następnie zerknął na Wiktorię. - Ja nie korzystam z daru, wybacz. Nie mogę dać Ci wizji – uniósł dłoń w geście wstrzymania.
- Ale... rozumiem, że czasem to co widzisz jest złe dla ludzi. Wiem, że ludzie zazwyczaj chcą dowiedzieć się dobrych rzeczy i rozczarowuje ich prawda, ale w moim przypadku będzie inaczej – powiedziała.
- Każdy tak mówi, a później jest zawsze to samo – pokręcił głową i odwrócił się.
- Bruno, proszę. Ja naprawdę muszę się dowiedzieć co mnie czeka – nalegała.
- Przykro mi, powiedziałem nie.
- Ale...
- Więc tylko po to ze mną rozmawiałaś? - syknął na nią.
- Co? Nie, oczywiście, że nie – zdziwiła się.
- Próbowałaś mnie zakręcić, zaprzyjaźnić się ze mną, udawałaś zainteresowaną pomocą mi i wysłuchaniem moich historii tylko po to, by wykorzystać mnie do swych celów – nie ustępował w oskarżeniach.
- Nonsens.
- Wszyscy ludzie z zewnątrz są tacy sami. Oczekują, że przybędą tu i zawrócą w głowie każdemu z nas, by im dał to, czego pragną. Ale ode mnie nie dostaniesz tego, co chcesz.
- Bruno proszę, to nie o to chodzi – broniła się.
- Daj spokój – wstrzymał ją, unosząc dłoń. - Chyba powinnaś już wracać do siebie. - odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Nie rozumiesz! - krzyknęła do niego. - Ja muszę się tego dowiedzieć. Tylko ty jesteś w stanie mi pomóc i nie odejdę, póki tego nie zrobisz.
- Czy ty właśnie mi grozisz? Chcesz mnie zmusić do tego?
- Jeśli będzie trzeba... - jej głos stał się ponury.
- Posłuchaj – podszedł do niej agresywnie. - Nie pozwolę ci skrzywdzić ani mnie, ani mojej rodziny.
- Nie mam takiego zamiaru – sprostowała. - Gdybyś tylko dał mi rękę... - wyciągnęła do niego dłoń.
- Dość! - machnął, zabierając rękę nim go chwyciła. - Nie będę wysłuchiwać tych kłamstw. Dobrze Ci radzę, trzymaj się od Madrigal z daleka – ostrzegł ją na odchodnym i szybko oddalił.
Wiktoria obserwowała, jak Bruno znika powoli w mroku. Plan się nie powiódł. Była rozczarowana takim obrotem sprawy, ale wiedziała, że nie będzie to proste. Oczekiwania, że się zgodzi chyba przerosły ją. Musiała powrócić do poprzedniego planu. Na prawdę nie była chętna do robienia tego, jednak wiedziała, że jeśli rozmowa nie pomoże, będzie musiała pójść krok dalej.
- Plan B się nie powiódł – powiedziała z rozczarowaniem. - Wracamy więc do planu A.
Dodaj komentarz