Rozdział 4
Cel: nietypowa osoba. Taka, która nie widziały i nie znają. Mirabel, Luisa i Isabela uparły się, by znaleźć tajemniczą kobietę, z którą Bruno zamienił kilka słów. Były zdziwione, że Tio w ogóle był w stanie się odezwać do jakiejkolwiek dziewczyny. Raczej był tym nieśmiałym typem, głównie z tego powodu, że większość kobiet w mieście wiedziała o jego nieprzychylnych konsekwencjach posiadania takiego daru, jakim jest przewidywanie przyszłości. Po prostu się go bały i nie za bardzo im pasowała konfrontacja z którąś z jego wizji. Tym bardziej, osoba z zewnątrz mogłaby być dla niego idealną kandydatką. Zdawały sobie sprawę, że Bruno raczej nie należy do romantyków i nie szukają dla niego żony, ale były zaintrygowane tą kobietą. Postanowiły ją odnaleźć dla samego faktu i z ciekawości, a jeśli miałoby to pomóc Tio to czemu nie. Może przynajmniej przez chwilę nie będzie sam. Często widziały, jak snuł się po mieście i okolicy, gadając jedynie do swych szczurów. Rzadko spędzał czas z innymi ludźmi poza rodziną, mimo iż był zabawnym człowiekiem i zdaje się, że powinien przyciągać do siebie ludzi. Przeszłość wciąż jest zakorzeniona w ludziach na tyle mocno, że podchodzą do niego z pewną dozą ostrożności. Miło by było, gdyby miał kogoś, z kim mógłby spędzać więcej czasu, niż ze szczurami. A skoro ta kobieta przybyła tutaj dzisiaj to jest wielka szansa, że jeszcze nie zna jego historii.
Isabela dzięki zdolnością kontroli natury szukała jej z wysoka, Mirabel zręcznie poruszała się w tłumie, zagadując co chwilę do ludzi. Luisa niczym statua lustrowała okolicę. Ich zadanie było o tyle ciekawe, że rzadko robiły coś razem we trójkę, coś co było zabawne i intrygujące. Isabela przeskakiwała z dachu na dach. Ludzie z dołu myśleli, że robi kolejny pokaz umiejętności, więc jej dopingowali i oklaskiwali ją. Dziewczyna, spoglądała na nich i kłaniała się z nieukrywaną radością. Luisę po chwili obiegło kilkoro dzieci, które nie zwracając uwagę na jej zajęcie, chciały by ich popodnosiła. Dziewczyna miała ostatnio słabość do nich i pozwoliła sobie na chwilę zabawy z maluchami, nie tracąc z głowy celu. Jednak mimo starań, to Mirabel miała na tyle bystre oko, by dojrzeć poszukiwaną kobietę. Będąc najbardziej otwartą osobą w rodzinie i chyba w całym mieście, znała każdego, widziała każdego, z każdym rozmawiała i każdemu pomagała. Jednak tą kobietę widziała po raz pierwszy.
Kasztanowe włosy był luźno splecione w warkocz, który zaczynał się dopiero na szyi i sięgał do pasa. Były lekko pofalowane, gdzieniegdzie uciekały na boki, rozczochrane kosmyki próbowała co chwilę zakładać za uszy. Ubrana w białą koszulę z koronkowymi rękawami od łokcia, pognieciona i nieco przybrudzona. Wskazywała wyraźnie, że kobieta ma za sobą długą podróż. Na nogach posiadała długą, czarną spódnicę przyozdobioną czerwonymi kwiatami. Gdzieniegdzie u dołu brakowało zielonej falbanki. Twarzy nie było widać, kobieta stała tyłem przy jednym ze stoisk kolorowych ozdób. Mirabel nie zamierzała czekać na siostry i odważnie przystąpiła do akcji. Kilkoma odskokami znalazła się u boku kobiety i oparła się o słupek, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu. Gdy ta spojrzała na nią przestraszona, Mira poprawiła okulary.
- Cześć – rzuciła pewna siebie dziewczyna.
- Em... Cześć – odpowiedziała nieco zdezorientowana.
- Jestem Mirabel Madrigal – odparła pozytywnie i wyciągnęła ku niej rękę.
W pierwszej chwili kobieta nie wiedziała co zrobić, zerknęła na mężczyznę za stoiskiem, następnie ponownie na dziewczynę.
- Wiktoria... - wydusiła z siebie, podając ostrożnie rękę.
Musiała opanować się, mimo iż słowo „Madrigal” niemal odpalało ją. Kimkolwiek dziewczyna była i jakikolwiek dar miała, nie była celem Wiktorii. Mirabel potrząsnęła z entuzjazmem dłoń nowej znajomej.
- Jak Ci się podoba w naszym mieście? Widzę, że jesteś tu nowa i stwierdzając po Twoim stroju, przybywasz do nas z daleka, prawda? - ciągnęła pewnie i z uśmiechem.
- Tak – odparła już spokojniej. - Byłam w podróży już od paru tygodni. Nie łatwo jest znaleźć to miejsce – zaśmiała się Wiktoria.
- No tak, te wielkie góry otaczające dolinę trochę utrudniają sprawę w komunikacji z innymi miastami i wioskami dookoła – rzuciła żartobliwie Mirabel.
- Dokładnie. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt z okolicy nie wiedział, że istnieje tak niezwykłe miejsce jak to, pełne radości, kolorów i ludzi z magicznymi zdolnościami – rzuciła na nią podejrzliwe spojrzenie.
- Cóż, jesteśmy wyjątkowi – przytaknęła.
- Mirabel! Znalazłaś ją! - ktoś krzyknął z oddali.
Obie spojrzały po sobie ze zdziwieniem. Mira zacisnęła zęby i zamknęła oczy w geście niezręczności. Spojrzała na zbliżającą się siostrę. Luisa podeszła z uwieszonymi na przedramionami dzieciach. Te śmiały się, najwyraźniej zadowolone z faktu, że dziewczyna machała nimi poruszając się w tłumie.
- No dobra, pisklaki. Wracać do rodziców – odparła, niemal strzepując ich z rąk.
Maluchy odczepiły się ze śmiechem i dobiegły. Luisa spojrzała to wpierw na Wiktorię, to na Mirabel. Jednak po twarzy siostry wywnioskowała, że krzyczenie na pół miasta nie było zbyt dobrym pomysłem.
- Oj, przepraszam – odparła po chwili. - Chyba Cię nie wystraszyłam?
- Nie, skądże – odparła. - Przestraszyć nie... – skrzywiła się niezadowolona.
Dziewczyny poczuły się niezręcznie, próbując uciekać wzrokiem gdzieś na bok.
- Pozwolicie dziewczęta, że się oddalę – Wiktoria przerwała ciszę i odwróciła się.
Mirabel rzuciła rozzłoszczone spojrzenie na Luisę, ta wzruszyła ramionami jakby chciała powiedzieć, że przeprasza. Mira gestem kazała jej zostać, gdzie jest i podążyła za Wiktorią.
- Więc... - rzuciła przyjaźnie, gdy dogoniła kobietę. - Jak podoba Ci się miasto?
Wiktoria zerknęła na nią ze zdziwieniem, nic nie odpowiadając.
- Przepraszam za tamto – próbowała wyjaśnić Mirabel. - To moja siostra, Luisa. Jest z natury silną i entuzjastyczną osobą, dlatego się tak ucieszyła.
- Że mnie znalazłaś? - rzuciła podejrzliwie.
- Tak! - wyrwało się jej z radością.
- A w jakim celu mnie szukałaś... szukałyście – dodała, zerkając do tyłu.
- W żadnym złym i podejrzanym celu – chwyciła się za dłonie, nieco je skręcając, wyraźnie pokazywała, że to niezręczna sprawa.
Wiktoria zatrzymała się, rzuciła spojrzenie w kierunku tłumu, z którego wyszła i ponownie skierowała wzrok na Mirabel, zakładając ręce.
- Słucham – odparła nieco złowrogo.
- Nie chcę, byś zrozumiała mnie źle... - zaczęła się od razu bronić. - To nie tak, że coś od Ciebie oczekuję, albo proszę Cię o coś, czy coś takiego. Ale jest taka mała sprawa, o którą chciałam cię zapytać.
- Mianowicie? - Wiktoria wyraźnie była zaciekawiona.
Nim Mirabel zaczęła wyjaśniać, o co chodzi, z dachu zeskoczyła Isabel, wzbijając kolorowy pył ze swojej sukienki w powietrze. Obie spojrzały na nią.
- To ją spotkał Tio Bruno? - zapytała się uprzejmie. - Cześć, jestem Isabela – dodała.
- Wiktoria – powiedziała beznamiętnie. - Tio Bruno? - zerknęła na Mirabel kątem oka.
Dziewczyna zaśmiała się niezręcznie.
- Tak, Bruno to nasz wujek – wyjaśniła Mirabel.
- Aha... - rzuciła, spoglądając to na nią, to na Isabelę, która teraz też poczuła się niezręcznie. - Co mi do waszego... Tio? - zapytała w końcu.
- Nic, nic strasznego – Mirabel wyciągnęła do niej ręce w geście obrony.
- Skąd wiecie, że go spotkałam? - była bardzo podejrzliwa.
- Nasza kuzynka, Dolores, ma wybitny słuch – zaczęła Isabela. - Wyłapała waszą rozmowę i zainteresowało ją to. Zazwyczaj nasz Bruno nie jest zainteresowany, jakby to delikatnie ująć, kontaktami z ludźmi.
- Dlatego byłyśmy zaciekawione kim jest osoba, do której się odezwał – dołączyła Mirabel.
- No właśnie, odezwał – przytaknęła Wiktoria. - Ciężko byłoby to nazwać rozmową.
- Tak, wiemy. Wyjaśnił nam, co się stało – odparła Mira.
- Aha...
- Tak czy inaczej chciałyśmy się zapytać, może to trochę niezręczne... - dopiero teraz Mirabel i Isabela zdały sobie sprawę, że to o co chcą poprosić obcą, nieznaną im osobę, która pewnie pojawiła się tu przypadkiem i na chwilę, jest szalone.
- Może chciałabyś coś z nami zjeść? - rzuciła niemal jak na ratunek Luisa.
Cała trójka spojrzała na nią zaskoczona. Luisa uśmiechnęła się przyjaźnie, chociaż przy jej posturze niczym u greckich bogów, wyglądało to bardziej jak złowrogi grymas. Siostry spojrzał po sobie.
- Tak właśnie – odparła Mirabel. - Pewnie po tak długiej drodze jesteś zmęczona i głodna. A przy stole zawsze znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej osoby.
- Czyżby? - Wiktoria sprawiała wrażenie hardej. - Niech zgadnę, przy tym samym stole, przy którym siedzi wasz Tio Bruno? - jej ton głosu zmienił się na nieco przyjaźniejszy.
- No wiesz – zaczęła Luisa. - Stołów jest tam kilka.
- Czyli chodzi wam o bycie gościnnym i uprzejmym dla innych? - ciągnęła podejrzliwie Wiktoria.
- Tak właśnie – rzuciła ponownie Mirabel.
- I zapewne jest tam wiele innych ciekawych osób? - Wiktoria spojrzała na Isabelę.
- Oczywiście, nasze miasto jest pełne interesujących osób – uśmiechnęła się dziewczyna.
- W takim razie nie będziecie miały nic naprzeciwko, jeśli usiądę sobie o tam, przy jednym ze stołów, które są bardziej z boku? - symbolicznie wskazała kierunek, gdzie trwała fiesta.
- No... oczywiście – oznajmiła niechętnie Mirabel. - Możesz usiąść gdzie chcesz. Ale na placu jest najlepsze jedzenie i najlepsza atmosfera. I są tańce i zabawa...
Wiktoria spoglądała na nie podejrzliwie, jednak na jej twarzy malował się nieco szyderczy uśmiech. Wiedziała, o co dziewczyny chcą ją poprosić, po co ją szukały. Bruno musi być sporym dziwakiem, samotnikiem lub szaleńcem, skoro podjęły się tak radykalnego kroku by zaprosić kompletnie obcą im osobę, by mu towarzyszyła na imprezie na ich cześć. Oczywiście, taki obrót sprawy jak najbardziej jej pasował. Jeżeli zbliżyłaby się dostatecznie do Bruno i mogła go dotknąć, jej problemy skończyłyby się tu i teraz. Nie mogła jednak pozwolić na to, by jej plan wyszedł na jaw. Stąd postanowiła się z nimi nieco podroczyć. Niezręczna cisza trwała chwilę, nim Wiktoria postanowiła odpuścić granie niedostępnej.
- Dobrze – odparła z uśmiechem. - Dziękuję za zaproszenie.
Siostry nie mogły uwierzyć, że Wiktoria się zgodziła. Owszem, chciały tego, ale w związku z zaistniałą sytuacją, nie sądziły, że się uda.
- To świetnie! - Mirabel w końcu wybuchła z entuzjazmem. - Choć, jestem pewna, że będziesz zadowolona – wzięła ją pod rękę.
Wiktoria uśmiechnęła się. Musiała nieco poudawać, że spędzanie czasu w tłumie ludzi, przy hucznej muzyce i całym tym cyrku sprawia jej przyjemność. Cel uświęca środku, a ona musiała zrobić to, co konieczne.
- Dlaczego wasz Tio Bruno taki jest? - rzuciła po chwili spaceru.
- Taki to znaczy jaki? - zdezorientowała się Mirabel.
- Niezainteresowany kontaktami z innymi – niemal zacytowała Isabelę.
- A to... Cóż, nie chodzi tu o sam fakt bycia duszą towarzystwa czy coś. Po prostu wszyscy w mieście wiedzą o przeszłości Bruno i o jego czarnych wizjach przyszłości – zaczęła wyjaśniać Mirabel. - To nieco komplikuje zdobywanie znajomych. Owszem, ludzie go lubią, bo jest sympatyczny i pomocny, ale wszelkie inne kontakty raczej nie są dla niego. Przez ostatni rok nie zauważyłam, by z kimkolwiek zamienił więcej niż kilka mniej znaczących słów.
- Dlaczego uważacie, że ja byłabym dla niego dobrym kompanem? – zaciekawiła się.
- Bo go nie znasz. Znaczy... tego co widział i za jakiego go ludzie uważają.
- Rozumiem.
- Trochę jest mi go też żal. Przez wiele lat był sam, nie miał z kim porozmawiać. Myślę, że jest też mu trochę ciężko nawiązać z kimś relację.
- I uważasz, że obca osoba będzie kandydatem idealnym? - zdziwiła się bez udawania.
- Eeem... - zawahała się. - Gdy przedstawiasz to w ten sposób to faktycznie jest to dość głupie.
Wiktoria zauważyła wahanie w Mirabel. Dziewczyny chyba spodziewały się zbyt wiele. Wiadomo, młode i romantyczne wyobraziły sobie, że ona i ich Tio spojrzą na siebie i od razu zakochają. Kto by tak nie chciał? Jej jednak nie w głowie są romanse, zbyt wiele widziała i przeżyła, by w takie coś wierzyć. Musiała zrealizować swój cel i tyle, nie zależało jej na poprawie nastroju czy to im, czy ich wujowi. Jednak gdzieś w środku wiedziała, jak Bruno może się czuć. Sama była czarną owcą społeczeństwa, w którym się wychowywała. Zawsze na uboczu, poniżana i odpychana. Zawsze sama. Poczuła żal. Zadrżała ze strachu.
- W porządku? - wyczuła to Mirabel.
- Tak, po prostu... – zaczęła Wiktoria bezwolnie. - Wiem, jak to jest, gdy nie masz nikogo przy sobie i nikt w Ciebie nie wierzy. Nie daje Ci szansy na to, by pokazać, że jesteś lepszym człowiekiem – czuła, jak napływają do jej oczu łzy.
- Serio? Znaczy, przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłyśmy z tym tematem o Tio Bruno. Po prostu chcemy, by chociaż przez chwilę wiedział, że nie musi żyć tak, jak do tej pory – wyjaśniła Mirabel. - Po prostu kochamy go i chcemy dla niego dobrze.
- Rozumiem – zaśmiała się. - Choć proszenie obcej kobiety o to jest szalonym i głupim pomysłem – potwierdziła jej przypuszczenia. - Nie róbcie tego więcej.
Mirabel uśmiechnęła się, przyjmując szczerą i nieco karcącą opinię. Była jednak pewna, że Wiktoria byłaby świetnym towarzystwem dla Bruno. Jeśli to, o czym wspomniała, było prawdą, to łączy ich ból z przeszłości i chęć pokazania, że nie są tacy źli. Oboje szukają kogoś, kto im zaufa. Czemu nie mieliby zaufać sobie nawzajem?
Dodaj komentarz